Kto ma ciągoty do ciągutek? Ta sprawa omal nie złamała im kariery!
Kolorowanki, kredki, torby, krówki – dział marketingu firmy DrTusz dwoi się i troi, żeby klienci sklepu stacjonarnego miło wspominali zakupy przy Wyszyńskiego. Jednak to niewinne ciągutki stały się ostatnio przyczyną hejtu, jaki się wylał na białostocką firmę.
W sieci pojawiają się ostre komentarze pod adresem DrTusza:
Kasia z działu marketingu po zobaczeniu negatywa natychmiast poszła wyjaśnić sytuację. Pracownice sklepu: Marta W., Kinga B., Kamila Sz., i Justyna S. znały problem. Znikające krówki trapiły je od dłuższego czasu. Zgodnie stwierdziły, że nie mają pojęcia, kto stoi za błyskawicznym opróżnianiem pudełka z łakociami.
Wpadły w taką paranoję, że zaczęły mocno analizować każdy ruch klientów. Ile wziął? Jedną, dwie czy całą garść? Jeśli garść, to co zrobić? Gonić, zabrać czy zignorować? Sprawa nie dawała im żyć, dlatego pewnego razu zdecydowały się na radykalny krok – postanowiły wydawać po jednej krówce każdemu klientowi. Koniec z dobrowolnym dysponowaniem ciągutkami.
Pracownice za pomocą skomplikowanego algorytmu wyliczyły, że 350 krówek wystarczy dla 350 klientów, a więc wiaderko powinno być puste za 12 dni. Zaczęła się sroga kalkulacja i odkreślanie wydanych krówek. Przez pierwsze dwa dni plan działał bez zarzutu. Trzeciego dnia stało się coś, co zupełnie załamało pracujące na porannej zmianie Kamilę i Kingę. Pudełko z krówkami było dosłownie wyczyszczone.
Tego było za wiele. Dziewczyny natychmiast zadzwoniły do Grześka, żeby wybłagać nagranie z monitoringu i znaleźć winowajcę. Na pytanie, co dziewczyny chcą wyśledzić, powiedziały: no tego, kto wyjada nam wszystkie krówki na sklepie.
– Ale to ja byłem – powiedział roześmiany Grzesiek – Bardzo wszystkich tym rozbawił. Śmiechom nie było końca.
Po tym incydencie sprawa poszła w zapomnienie. Myślicie, że powróci?